KARSKI W LONDYNIE
Po kilku tygodniach rozpocząłem serię spotkań z przedstawicielami aliantów informując ich o sytuacji w Polsce i działalności Podziemia. Opisywałem nasze cele, oczekiwania oraz mówiłem o wkładzie w dzieło pokonania hitlerowskich Niemiec.
Szczególnie silne wrażenie zrobił na mnie Anthony Eden. Pamiętałem go jeszcze z czasów studenckich.[…] Gdy przyjął mnie w Londynie, chciałem początkowo powiedzieć mu jak wielkim był dla mnie idolem w Genewie. Powstrzymałem się jednak. Wysłuchał mojego sprawozdania z uwagą. Nie przerywał mi, nie komentował i nie zadawał pytań. Kiedy skończyłem powiedział:
- Podejdźmy do okna. Chciałbym się Panu lepiej przyjrzeć…[…] Odnoszę wrażenie, że przeszedł Pan w tej wojnie wszystko. Oprócz jednego: Niemcom nie udało się Pana zabić. Życzę Panu powodzenia Mr. Karski. Czuję się zaszczycony, że pana poznałem – powiedział Eden tonem pełnym godności.
- Sir, takich jak ja są tysiące – zapewniłem. […]
Potem przyszły wizyty u innych osobistości życia publicznego Anglii.[…] Przywódca laburzystów Greenwood, przywódca torysów lord Cranborne, minister handlu Hugh Dalton, porywcza członkini Izby Gmin Ellen Wilkinson, Owen O’Malley – ambasador brytyjski przy rządzie RP na wychodźstwie, lord Selborne – szef Wydziału Operacji Specjalnych, wiceminister spraw zagranicznych sir Richard Law czy amerykański ambasador Anthony Drexel-Biddle – każdy z nich pytał o co innego.
Stanąłem także przed komisja do badania zbrodni wojennych, której przewodniczył sir Cecil Hurst, doradca prawny gabinetu brytyjskiego. Przed komisja opowiadałem, co widziałem w getcie i obozie śmierci. Moje sprawozdanie zostało zaprotokołowane i uznane za materiał dowodowy w przyszłym procesie przeciwko niemieckim zbrodniarzom wojennym.
Udzielałem wywiadów prasie brytyjskiej oraz prasie innych państw alianckich. Spotykałem się z członkami parlamentu, intelektualistami, literatami, duchownymi różnych religii. Miałem w tym czasie kontakt z politycznymi, kulturalnymi i duchowymi elitami Wielkiej Brytanii. […]
Wkrótce zdałem sobie sprawę, że świat nie rozumie dwóch najważniejszych zasad polskiego oporu. […] Po pierwsze, nie mógł i nie potrafił docenić poświęcenia i bohaterstwa jakie niosła powszechna odmowa kolaboracji z okupantem. […] Po drugie nie mógł sobie wyobrazić życia i pracy w Podziemiu. [..] A to, że w Podziemiu funkcjonuje normalne państwo z parlamentem, rządem, sądownictwem i armią, było czymś z pogranicza fantazji. W żadnym z innych okupowanych państw Podziemie nie osiągnęło takich rozmiarów jak nad Wisłą. […]
Na początku maja 1943 r. niespodziewanie wezwał mnie generał Sikorski. […] – Pojedzie pan do Stanów Zjednoczonych – powiedział przeglądając papiery na biurku.- Będzie pan robił to co tu. Nie dajemy panu żadnych instrukcji. Ambasador Ciechanowski, u którego się pan zamelduje w Waszyngtonie, zaopiekuje się panem. Będzie pana kontaktował z wysoko postawionymi osobistościami amerykańskimi. [..]
J.KARSKI, TAJNE PAŃSTWO, WARSZAWA 2004, s. 287-288
Rozmowa ze Szmulem Zygielbojmem, Londyn 2 XII 1942 r.
Po pięciotygodniowym pobycie w Londynie, wypełnionym konferencjami, nadaniami i spotkaniami od rana do późnej nocy, otrzymałem wreszcie wiadomość, że chce się ze mną zobaczyć przywódca Bundu na emigracji i zarazem członek rządu, Szmul Zygielbojm. […]
Zygielbojm już na mnie czekał. Siedział za skromnym biurkiem, na zwykłym biurowym krześle. Sprawiał wrażenie zmęczonego. Był typem dość często spotykanym wśród przywódców żydowskich. Spojrzenie miał ostre podejrzliwe. trudno było wytrzymać jego wzrok. […] Miał wygląd typowego proletariusza, który się wybił do elity władzy. […] Pomyślałem, że w rozmowie z nim muszę bardzo starannie dobierać słowa, mówić zwięźle, dokładnie i bez żadnych ubarwień emocjonalnych.
- Nazywam się Zygielbojm – rozpoczął. – Wie pan kim jestem i czym się tu zajmuję. Ja z kolei wiem, kim pan jest i z czym tu przybywa. Proszę mi opowiedzieć o Żydach. Chcę wiedzieć jak najwięcej o ich losie.
Zacząłem mówić. Wiedziałem już, że najlepsze wrażenie robi suche przekazywanie faktów. Unikałem więc własnej interpretacji. Starałem się jak najwierniej przekazać nie tylko powierzone mi instrukcje, ale także charakterystyczne zwroty czy sposoby argumentowania osób, od których miałem polecenia.
Zygielbojm słuchał uważnie. Wzrok utkwił gdzieś ponad moją głową. Nieruchomą , maskowatą twarz ożywiał tylko tik lewego policzka.
- Warunki życia w getcie warszawskim są straszne. Ludzie żyją w nędzy. Nie ma jedzenia, nie ma lekarstw. Giną masowo z głodu i chorób zakaźnych. Są mordowani przez Niemców. Prócz pojedynczych aktów zbrodni prowadzone są masowe deportacje do obozów, w tym najczęściej do Treblinki. Żydzi giną w nich masowo. Niedługo
getto w Warszawie przestanie istnieć. Podobna sytuacja jest w całej
Generalnej Guberni. Prośby i żądania, jakie przywiozłem od przywódców żydowskich w kraju, nie nadają się niestety do realizacji z przyczyn politycznych oraz ze wzglądów strategicznych i taktycznych. Rozmawiałem z Anglikami. Odpowiedzi są takie, jakich spodziewali się moi żydowscy rozmówcy w Warszawie: „Niemożliwe. Wykluczone. Absurd. Tego się nie da zrobić”.
- Panie kolego – przerwał mi nagle. – Ja się tu z panem spotykam nie po to, aby mi pan opowiadał, co się dzieje w Londynie i co myślą Anglicy. Ja to wiem bez pana pomocy. Ja chcę wiedzieć, co się dzieje tam. Chcę wiedzieć, czego oni od nas oczekują. Niech się pan tego trzyma.
Otrzymałem lekcję.
- Mówią, że macie dotrzeć do najważniejszych ludzi i instytucji w krajach alianckich. Macie się udać do najważniejszych urzędów, biur i kancelarii i… tam rozpocząć głodówkę. Macie odmawiać przyjmowania pokarmów i płynów, dopóki rządy alianckie nie podejmą decyzji w kwestii ratowania Żydów i nie ogłoszą programu ratowania. Macie umierać powolną śmiercią na oczach całego świata. Może to wstrząśnie ludzkimi sumieniami…
Zygielbojm zerwał się z krzesła. Zaczął szybko chodzić po pokoju.
- To niemożliwe! Zupełnie niewykonalne! Wie pan, co by się stało, gdyby Zygielbojm zaczął głodować? Posłaliby dwóch policjantów, aby go zabrali do szpitala. Czy pan myśli, że ktoś by tu pozwolił na taką demonstrację? Nonsens – krzyczał.
J. KARSKI, TAJNE PAŃSTWO, WARSZAWA 2004, S. 253-4.
Rozmowa z prezydentem Rooseveltem, Waszyngton 28 VII 1943 r.
Serce biło mi mocno, kiedy wchodziłem do Białego Domu z ambasadorem Polski. Miałem spotkać najpotężniejszego człowieka na świecie.
Prezydent Roosevelt sprawiał wrażenie silnego, wypoczętego i dalekiego od zapracowania. Wydawało się, że ma dużo czasu. Przywitał się z nami i poprosił o zajęcie miejsc w fotelach. Zapalił papierosa w wyjątkowo długiej srebrnej lufce. Już pierwsze pytanie pokazywało, że jest bardzo dobrze poinformowany o sytuacji w Polsce, ale chce wiedzieć więcej.
- Czy sytuacja w Polsce jest rzeczywiście tak zła jak mówią? – zapytał.
Odpowiedziałem, że nie wiem, co się mówi w Waszyngtonie. Podałem jednak przykłady planowej polityki wyniszczania narodu polskiego: głodowe racje żywnościowe, brak lekarstw, demoralizowanie młodzieży, drakońskie kontrybucje nakładane na rolników. […] Prezydent zadawał bardzo konkretne i szczegółowe pytania. O tajne nauczanie i jego metody. O sposób chronienia dzieci i młodzieży przed skutkami wojny. O sytuacje chłopów. O straty materialne. Zapytał, czym tłumaczę fakt, że w Polsce nie wyłonił się żaden
Quisling ani ośrodek kolaboracji z Niemcami. Prosił o potwierdzenie informacji na temat prześladowania Żydów. Sprostowałem, że nie prześladowania, a planowej zagłady narodu żydowskiego. Podałem przykłady. Wspomniałem o żydowskich oczekiwaniach wobec aliantów. Pytał szczegółowo o technikę
sabotażu i
dywersji, o działalność partyzancką. Interesowało go, czy łatwo można kupić od Niemców broń.
Na każde pytanie oczekiwał precyzyjnych i jasnych odpowiedzi […] zrobił na mnie wrażenie człowieka o szerokich horyzontach. Podobnie jak Sikorski, ogarniał myślą nie tylko jeden kraj, ale starał się widzieć go w kontekście społeczności międzynarodowej. Kiedy po godzinie i dwudziestu minutach opuszczałem gabinet prezydenta Stanów Zjednoczonych, czułem się zmęczony. Prezydent nie wyglądał na zmęczonego.
J. KARSKI, TAJNE PAŃSTWO, WARSZAWA 2004, S. 290.
Spotkania z pisarzami
W Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych o tym, co widziałem w getcie warszawskim, informowałem czołowe osobistości w rządach tych mocarstw. Rozmawiałem z przywódcami żydowskimi na obu kontynentach. Opowiadałem to, co widziałem, wybitnym pisarzom: Herbertowi G. Wellsowi i Arthurowi Koestlerowi oraz członkom PEN Clubu w Anglii i Ameryce. Oni mieli talent, byli znani. Mogli to opisać lepiej niż ja. Czy to zrobili?
J. KARSKI, TAJNE PAŃSTWO, WARSZAWA 2004, S. 253.